
Z kopalni Marcel po mistrzostwo świata – modelarska pasja dyspozytora
- Z cierpliwością do tego hobby trzeba się urodzić. Nie każdy ma grajfkę, żeby umieć się wyłączyć i skupić tylko na sklejaniu modelu – mówi 37-letni Marcin Szebera z Rybnika. W kopalni ROW jest dyspozytorem ruchu Marcel, a w domu buduje modele okrętów z kartonu. Za ich precyzję zdobył tytuł wicemistrza świata w 2016 roku, a w sierpniu tego roku w Budapeszcie znowu powalczy o najwyższe nagrody w globalnym modelarstwie.
W rodzinie Szeberów zawód i pasja przeszły z ojca na syna. Tata Marcina był górnikiem ścianowym w Marcelu, a po pracy dla odpoczynku sklejał modele żaglowców.
– Podziwiałem tatę i jako siedmiolatek też postanowiłem spróbować modelarstwa – wspomina dyspozytor ruchu Marcel, który w górnictwie pracuje od kilkunastu lat, a 9 z nich przepracował – jak ojciec – pod ziemią w kopalni.
– Dawniej w okolicy Rybnika były kluby modelarskie, ale znikły, zapomniano o nich. Ja sklejałem skrycie sam w domu, zacząłem zapisywać się na internetowe fora modelarzy, jeździć na konkursy i spotkania modelarzy. Od początku pracuję w kartonie. Jako chłopiec zaczynałem od najprostszych modeli drukowanych w takich czasopismach, jak „Miś” czy „Świerszczyk”, w których kartki z modelem do wycięcia trzeba było podklejać brystolem – mowi wicemistrz świata w modelarstwie kartonowym. Dokładnie ćwierć wieku temu do kontynuowania pasji zachęcił dwunastolatka pierwszy sukces – nagroda za papierowy model amerykańskiego bombowca B-17 z czasów II wojny światowej.
– Zaczynałem od samolotów, których w sumie uzbierało się około 60. Kilkanaście lat temu przerzuciłem się na okręty. Bo skleić okręt to w modelarstwie taka górna półka umiejętności. Po pierwsze z powodu dużych, niekiedy ponadmetrowych rozmiarów. Po drugie ze względu na ogromną ilość maleńkich części, na okręt składa się ich kilkadziesiąt tysięcy – mówi Marcin Szebera. Praca nad ostatnim z jego okrętów, "dziełem życia" – japońskim krążownikiem Sendai trwała przez… 11 lat, z czego prawie 3 lata intensywnie po kilka godzin każdego dnia.
– W czasie pracy nad tym okrętem zacząłem pracować zawodowo, założyłem rodzinę – wylicza rybnicki modelarz, który w sierpniu tego roku zabierze model krążownika na Mistrzostwa Świata w Modelarstwie Kartonowym do Budapesztu.
Okręty przyniosły Marcinowi Szeberze największe modelarskie triumfy. W 2016 r. z modelem japońskiego pancernika Fuco z czasów II wojny światowej (nad którym pracował półtora roku) ówczesny sztygar zmianowy w Marcelu pojechał do Królewca w Federacji Rosyjskiej na Mistrzostwa Świata w Modelarstwie Kartonowym i stanął na drugim stopniu podium. Sama podróż z modelem upakowanym w samochodzie osobowym przez granice państwowe to prawdziwa eskapada:
– Poważna operacja, na szczęście podczas kontroli na rosyjskiej granicy celnicy nie pocięli okrętu na plasterki – śmieje się Marcin Szebera. Dla ochrony modelu w podróży zbudował specjalne "akwarium" z podstawką i ściankami z pleksiglasu, wypełnione folią bąbelkową i owinięte dodatkowo w miękkie koce.
Aby pojechać na oficjalne światowe lub europejskie zawody modelarzy, trzeba zwyciężyć w eliminacjach, które w Polsce organizuje Liga Obrony Kraju. Potem odbywa się najcięższa próba: na mistrzostwach surowi międzynarodowi sędziowie oglądają model przez lupkę i z latarkami! Lustrując milimetrowe detale zadają dociekliwe pytania, a modelarz musi obronić swoją pracę.
– Przy pomocy planów i historycznej dokumentacji trzeba udowodnić, że model prawidłowo odwzorowuje rzeczywistość. Na przykład okręty wojenne były w konkretnych latach remontowane po zniszczeniach, jakich doznały w bitwach. Dochodziło do zmiany przeznaczenia jednostki, zmian uzbrojenia czy olinowania – tłumaczy Marcin Szebera. Wspomina, że kiedyś sędzia zakwestionował grubość liny - w modelu była nią nić grubości 0,1 mm, a według dokładnych wyliczeń sędziego, powinna być dziesięciokrotnie cieńsza!
– Najwięcej punktów sędziowie przyznają za ilość szczegółów na milimetr kwadratowy. Ale ocena zaczyna się od rzeczy podstawowych, czyli geometrii modelu. Potem ocenia się oczywiście czystość sklejania. Następnie wierność detali i ich dokładność – opisuje modelarz.
Sklejanie modeli zaczynał od gotowych wydrukowanych wycinanek, a teraz zbiera sam zdjęcia, plany, monografie. Materiałem jest karton o gramaturze nie mniejszej niż w bloku technicznych. Ale tak giętki papier musi się wspierać na twardszym szkielecie z tektury o grubości przynajmniej pół milimetra.
– Modelarze kartonowi dzielą się na dwie grupy. Ja zaliczam się do tych, którzy nie malują modeli po sklejeniu. Ale są też tacy, którzy na koniec szpachlują model, nakładają farby. Mnie udaje się sklejać na tyle dokładnie, że nie widać połączeń części i nie trzeba ich niczym maskować – objaśnia dyspozytor ruchu Marcel. Przekonuje, że mimo tak wielkiej wymaganej precyzji modelarz wcale nie musi mieć superdelikatnych palców. Ważniejsza jest cierpliwość i opanowanie nerwów, gdy trzeba niekiedy wiele razy od nowa powtarzać czynności lub części, które nie wyszły tak, jak trzeba.
Wicemistrz świata cieszy się, że modelarską pasję podzieli trzecie już pokolenie w rodzinie Szeberów, bo sklejaniem modeli z kartonu interesują się już dzieci Marcina Szebery: 10-letnia córka i 8-letni syn, którzy pod okiem taty zaczynają uczestniczyć w modelarskich konkursach.
fot. Katarzyna
Zaremba-Majcher
Udostępnij tę stronę